Wyprawy OneRiver

Od tego wszystko się zaczęło…

Wyprawy OneRiver

Od tego wszystko się zaczęło…

Wyprawy OneRiver

Od tego wszystko się zaczęło…

Wyprawy OneRiver

Od tego wszystko się zaczęło…

Od tego wszystko się zaczęło…

Jak zapewne wiesz, projekt OneRiver ma dziś wiele odsłon. Zajmujemy się działalnością fundacyjną, sprzedażą artykułów z Ameryki Południowej oraz edukacją na temat kultur Kolumbii, Meksyku, Peru czy Wenezueli. Nie było to jednak naszym założeniem od samego początku.

Pomysł projektu OneRiver pojawił się z naturalnym nurtem działań i doświadczania istoty życia, nie dającej się zamknąć w ścisłych ramach kontroli świadomości. Jak woda, która zawsze znajduje najbardziej dogodne położenie, raz spokojne i stałe, innym razem wartkie, pełne zwrotów akcji, tak metaforyczna głębia jednej rzeki odnosi się do życia, zasilanego przez wodę, wywodzącą się ze wszystkich źródeł, zasilającą wszystkie rzeki ziemi w makro i mikro skali.

Od 2011 lat regularnie odwiedzamy rdzenne obszary Ameryki Południowej. Jest to dla nas okazja do podróży w kierunku tego, co niezbadane, do odkrycia obcych nam kultur i lepszego zapoznania się z naszą własną rdzennością.

W ten sposób, poddając się ruchowi działań, odbywamy regularne pielgrzymki na spotkanie z rdzennymi ludami i świętymi miejscami krajów Ameryki Południowej. Wyprawy te chętnie dzielimy z przyjaciółmi. Nie są to jednak wyjazdy turystyczno-rekreacyjne. To raczej podróż duchowa, która w wyniku głębokiego kontaktu z naturą oraz spotkań z rdzennymi społecznościami uruchamia w każdym z nas wewnętrzny proces transformacji. By móc doświadczyć tego w pełni, potrzebna jest nasza prawdziwa obecność, wola współuczestniczenia i odrobina odwagi. Fakt bycia z innymi jest bowiem niezwykle istotnym elementem tego przeżycia. Oprócz indywidualnej pracy nad sobą i obserwacji własnego procesu, wyprawa stanowi rodzaj alternatywnej „trip community” – podążania za tym, co w naturalny sposób pojawi się we wspólnej przestrzeni.

Nasze filmy z wypraw

Relacje uczestników wypraw

„Spaceruj z marzycielami, wierzącymi, odważnymi, radosnymi, planistami, wykonawcami, ludźmi sukcesu z głowami w chmurach i stopami na ziemi. Niech ich duch rozpali w tobie ogień, byś zostawił ten świat lepszym, niż go zastałeś”.

Wilferd Peterson

„Sama powierzchnia Ziemi jest ogromnym krosnem, na którym słońce tka materię istnienia.”

Wade Davis

„Jeśli różnorodność jest źródłem zdumienia, jej przeciwieństwo – wszechobecna kondensacja do jakiejś nijakiej, amorficznej i wyjątkowo ogólnej współczesnej kultury, która przyjmuje za oczywistość zubożone środowisko – jest źródłem konsternacji. Rzeczywiście, nad ziemią płonie ogień, zabierając ze sobą rośliny i zwierzęta, kultury, języki, starożytne umiejętności i wizjonerską mądrość. Stłumienie tego płomienia i odkrycie na nowo poezji różnorodności jest być może najważniejszym wyzwaniem naszych czasów.”

Wade Davis

„Wyprawa zapisała się we mnie bardzo głęboko – była realizacją mojej duchowej wizji, której doświadczyłam trzy lata temu na jednej z ceremonii Yopo. Dziadek Bolívar pokazywał mi w niej wioskę w dżungli; otaczało nas grono dzieci, szliśmy do małego wodospadu, gdzie przeżyłam pewnego rodzaju ważną dla mnie inicjację.

Gdy rok temu – tzw. przypadkiem – trafiłam na tytuł wydarzenia organizowanego przez Darka: „Wyprawa na terytoria rdzennych Piaroa i świętych wzgórz Autana – Wenezuela, Kolumbia”, nie miałam pojęcia, że Piaroa to plemię Dziadka Bolívara, ale moje serce zabiło mocniej i od razu wiedziałam, że jest to podróż, która nie może mnie ominąć. I choć w tamtym czasie wydawałoby się to niemożliwe, miesiąc później po raz pierwszy stanęłam na ziemiach Wenezueli. Łzy płynęły mi po policzkach, a cała istota dosłownie drżała. Czułam, że w pewnym sensie jestem w domu.

W wiosce Piaroa doświadczyłam cudownego urzeczywistnienia mojej duchowej wizji – to samo miejsce, natura, dzieci, tyle że Dziadek Bolívar towarzyszył nam już tylko siłą swojego ducha. Tam sięgnęłam głębi swojego jestestwa i dziś, z perspektywy czasu, wiem, że to zaważyło na całym moim dalszym życiu. W ogóle doświadczenie medycyny u jej źródła było dla mnie głębokim spełnieniem i wciąż czuję wdzięczność za te spotkania.

Och, a dzieci Wenezueli ujęły moje serce – zresztą wiem, że nie tylko moje.

Wenezuela jest dzika, pierwotna, tajemnicza. Momentami jej natura zachwycała mnie tak bardzo, że aż zapierało dech w piersiach. Jestem wdzięczna, że moje oczy mogły także ujrzeć piękno Autany, że byliśmy w miejscach, do których docierają nieliczni. To naprawdę wyjątkowe.

Nasuwa mi się tu ulubiony cytat z książek Castanedy, pasujący do całego obrazu wspomnień wyprawy:
„Ja wędruję tylko po ścieżkach obdarzonych sercem, ścieżkach, które mają serce. Oto którędy wędruję i patrzę, patrzę z zapartym tchem.”

Nie zawsze było komfortowo – fizycznie i psychicznie – ale cenię sobie też doświadczenia tej części życia, która wymaga powrotu do swoich pierwotnych jakości, wypycha z tego, co znane, do poddania się, poznania głębszego sensu, siebie poza znanymi rolami.

Drugą częścią wyprawy była barwna Kolumbia. Jej dziękuję za magię doświadczeń, cudowną muzykę, niesamowite kolory natury, za medycynę, która znacząco pogłębiła wymiar także tej części podróży, za przypomnienie o harmonii życia i radości, za piękne obrazy codzienności – tę prostotę, która skradła moje serce.

Kocham to poczucie boskiego prowadzenia, spontaniczne oddanie się każdej chwili – w lekkości, zaufaniu. Odczuwałam je codziennie podczas wyprawy i nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tęskniłam za tym w swoim życiu.

Dziękuję współtowarzyszom wyprawy – każdy w jakiś sposób mnie zainspirował. Byliśmy jak jeden organizm. Dla mnie – osoby bardzo wrażliwej i empatycznej – wyzwaniem bywało czasem to, by pozostać przy sobie, zachować pogodę ducha, gdy inni przeżywali trudniejsze chwile lub pojawiały się napięcia. W rezultacie bardzo mnie to wzmocniło.

Cudownie było patrzeć, jak wszyscy z dnia na dzień się zmieniamy, stajemy się coraz bardziej autentyczni, jak oczy stają się odbiciem serca i duszy. Darkowi także dziękuję za całą organizację, podzielenie się ścieżkami, które sam kiedyś odkrył i wydeptał, za trzymanie wszystkiego w bezpiecznych ryzach – uważam, że jest człowiekiem idealnie na swoim miejscu.

Po tej wyprawie wartości mojego życia znacząco się zmieniły. Tamtejsze doświadczenia miejsc, ludzi oraz medycyna wyrwały ze mnie z korzeniami jakiś szablon: strachu, niepewności, pośpiechu, ograniczania samej siebie. Dzięki temu przypomniałam sobie, kim naprawdę jestem, jak bardzo cenię i kocham swoje życie, podróże, wolność – i że nie ma co odkładać swoich pragnień na bok.

Niecały rok później zdecydowałam się na życie w podróży i oddanie się temu, co jest mi naprawdę bliskie. Aktualnie pozdrawiam z Azji.

Milena / Melodia Kobiecej Natury

Wyprawa Wenezuela / Kolumbia 2024

Słowa tego nie opiszą

Słowa, których używamy, definiują to, kim jesteśmy. Gdy patrzę wstecz na swoje życie, każde słowo, które znam, pochodzi skądś, od kogoś. Są chwile, gdy patrzę przez okno autobusu, obserwuję mijane krajobrazy, słucham muzyki, a przed moimi oczami odgrywają się sceny z udziałem innych ludzi – obcych, przyjaciół, rodziny. Czasami te wspomnienia niosą ze sobą emocjonalny ładunek.

Dobro i zło to kwestia interpretacji. Z jednej perspektywy „złe doświadczenia” ukształtowały mnie pozytywnie. Z kolei „dobre doświadczenia” czasami prowadziły mnie na manowce.

Trudno jest opisać, jak było w Kolumbii. Od czego zacząć? Gdzie byłem? Z kim? Co robiłem? Jak się czułem? Co widziałem? To jeden ze sposobów podejścia. Niesamowite jest to, na ile sposobów można to opisać.

Wierzę, że ta przygoda była dla mnie poszerzeniem granic tego, co myślę, czuję, wiem i widzę – oderwaniem się od wszystkiego i wszystkich, którzy tworzą mój świat, i skokiem w nieznane.

Jeśli wakacje all-inclusive są jak muzyka pop, skierowana do prostych potrzeb i pragnień, to przygoda One River sięga znacznie głębiej. Ludzie, którzy uczestniczyli w wyprawie, na której byłem, mieli znaczący wpływ na to, co myślę i jak widzę świat.

Dla mnie to, co czyni życie wyjątkowym, to ludzie – historie, w których obcy zmieniają się w przyjaciół. Ten moment, gdy ktoś, kogo nigdy nie znałeś, staje się osobą, na którą czekasz na lotnisku po długiej rozłące, żeby powiedzieć prosto w oczy, z czystą radością: „Tęskniłem za tobą”.

Przez znaczną część życia marnowałem je. Żyłem bardzo smutnym życiem, bez celu i sensu. Teraz robię wszystko, by osiągnąć odwrotny efekt. Rzeczy, które mi się przytrafiały, widziałem z perspektywy ofiary. Nic nigdy nie było moją winą; wszyscy inni byli winni. Po prostu chciałem być bogaty, nic nie robić i może podróżować.

Niektóre doświadczenia pomagają nam wzrastać, inne sprawiają, że więdniemy. Łatwo odczuć różnicę. Oto ważne pytanie do ciebie, jeśli rozważasz wyprawę One River:

Czy czujesz, że wzrastasz, czy raczej więdniesz w swoim życiu? Czy twój głos brzmi, jakbyś miał wiele do powiedzenia, czy wolisz się raczej ukrywać? Może nigdy nie myślałeś o tym, jak brzmi twój głos.

Różnica, którą przyniosła mi ta przygoda, jest monumentalna i nadal ewoluuje, ponieważ jest to długi proces. Lata temu moje życie bardziej przypominało bagno niż ogród. Ale kiedy podjąłem decyzję o zmianie sposobu życia, zaczęły dziać się interesujące rzeczy: czytanie właściwych książek, rozmowy z właściwymi ludźmi i znajdowanie się w sytuacjach sprzyjających rozwojowi. Wzrost jest nieunikniony, gdy podejmiesz decyzję. Ta wyprawa One River była jednym z kamieni milowych na mojej drodze.

Osuszanie bagna trochę trwa, kwiaty też nie rosną w ciągu jednej nocy, a jeszcze mogą się pojawić chwasty i szkodniki. Mimo że zająłem się swoim życiem jak ogrodem przez lata, motyle nie pojawiały się zbyt często, żeby polatać w moim życiu.

Na wyprawie pojawiło się wiele momentów „Aha”, w których zrozumiałem, jak lepiej zajmować się swoim życiem. I tego samego życzę każdemu.

Bardzo łatwo być „za swoimi oczami” podczas przemierzania lasów deszczowych, rzek i wodospadów Kolumbii. Niezwykle interesujące jest przebywanie z innymi ludźmi, którzy również czegoś szukają i zrobili wiele niezwykłej pracy w swoim życiu, żeby znaleźć się tam, gdzie są obecnie. Szukając i obserwując wszystko oraz wszystkich z ciekawością, coś zmienia twoje postrzeganie świata i siebie – jest to bardzo subtelne, a zarazem bardzo wartościowe.

Myślę, że na tym właśnie polega przygoda życia sama w sobie: widzieć więcej, czuć więcej, doświadczać różnic i spojrzeć na swoje życie z perspektyw, o których nawet nie podejrzewałeś, że istnieją.

Polecam przygodę One River każdemu, kto poszukuje czegoś autentycznego i magicznego.”

Maciej Nadejczyk

Męska Wyprawa 2025

„Jadąc do Indii, oczekiwałam zmiany, oświecenia, nowej drogi – sama nie wiem czego. Wróciłam słaba i nijaka, z lodowatym wiadrem wody wylanym na głowę. Na podróż z One River zdecydowałam się spontanicznie, bez czytania opinii, analizowania planu czy kalkulacji. Ufałam, że Janek wie. Chciałam być w Ameryce Południowej. Nic więcej.

Nie będę pisać o magicznej przyrodzie czy oszałamiających krajobrazach. O Machu Picchu ani Limie. Jestem już tydzień w Polsce, a podróż nadal trwa. Lubię bazgrać, a czasem nawet podoba mi się to, co stworzę, ale w tym temacie wciąż nie znajduję odpowiednich słów. Użyję więc tych, które przyszły do mnie teraz:

One River to: Ludzie. Przygoda. Uważność. Spokój. Szaleństwo. Medytacja. Eksploracja. Czas. Moment. Akceptacja. Indywidualizm. Komuna. Przestrzeń. Bezpieczeństwo. Rodzina. Przyjaźń. Ceremonie. Natura. Równość.

ONE RIVER Adventure – Journeys Through Indigenous Colombia: Dariusz Ślusarczyk, Agata Algierska, Jan Dziubecki, Monika Łada-Bieńkowska, Marta Musiał, Tomasz Sadoś, Krzysztof Łada-Bieńkowski, Andrzej Gładecki. W marcu 2020 stworzyliśmy najpiękniejszą antycovidową bańkę na peruwiańskiej ziemi. Zasoby ciepła, miłości i wszystkiego, co tworzy One River, zalały mnie całkowicie; płynęłam w nich lekko i przyjemnie. Dryfowałam od Limy, układając zupełnie nową historię. Nie, wróć. Historia układała się sama…

Darku – szacunek i maksymalna wdzięczność za siłę, opanowanie, organizację, skuteczność, waleczność, cierpliwość, mądrość, muzykę, śpiew, opiekę, wiarę, wysokie wibracje i… masaż. Choć, tak na marginesie, miałam cichą nadzieję, że akcja ewakuacja się nie uda i nasze rodzinne wakacje się przeciągną.

Agatko, dziękuję za ciepło i zrozumienie. Pomogłaś mi ponownie przecisnąć się przez drogi rodne, złapać pierwszy oddech i dostać tym razem 10/10 punktów w skali Apgar.

Moniu, siostro. Dziękuję, że mogłam spotkać Twoją niezwykłą duszę, raczyć się jej towarzystwem i czerpać z jej miłości. Za przodków, wrażliwość, sny i autentyczność. LOVE forever.

Martuś, dziękuję za to, że kolejny raz uprzedzenia przegrały z rzeczywistością. Za pstryczek w nos i bycie sobą. Za serce dla innych. I palo santo. Śmiech, optymizm i luz.

Tomku, dziękuję za to, że miałeś odwagę być i dzielić się sobą. Za lekcję akceptacji, ochrony i tego, że każdy jest tak samo ważny.

Andrzeju, dziękuję za rozmowę pod jednostką wojskową nr 1, niesamowite opowieści o Peru i miłość do Basi.

Krzysiu, dziękuję za czapkę, uśmiech, dzielenie się tym, co cenne i najważniejsze – za Monię!!

Janku, zostawiłam Cię na koniec. Nieprzypadkowo. Bo Ty wiesz. A mnie kciuki bolą od klikania.

Wojskowym, miejscowym, paniom na targu, przewodnikom, ambasadzie, pani adwokat – a jeśli o kimś zapomniałam, to przepraszam – wszystkim, łącznie z moją polską rodziną, przyjaciółmi w Polsce i na świecie. Ocean wdzięczności. Dzięki Wam jestem tu, gdzie jestem – szczęśliwa, dreptając swoją ścieżką, która nie byłaby tak swobodna i moja, gdyby nie Wy.

One River to mój nowy sposób na doświadczanie życia. Do szybkiego! Aho!”

Anna Perzyńska

Wyprawa Peru 2021

„Głęboka i pełna wglądów w siebie podróż. Opisać słowami tak znaczącą wyprawę jest niezwykle trudno, gdyż jej główny aspekt rozgrywa się w człowieku – na tak głębokim poziomie, że słowa już tam nie docierają. Niemniej jednak dotarcie do rdzennych społeczności Kolumbii oraz możliwość dotknięcia i posmakowania ich kultury i tradycji było doświadczeniem, które przyniosło wartość, o jakiej nawet nie śmiałem marzyć przed wyjazdem.

Wdzięczność to za mało, by wyrazić moje wrażenia po tej pięknej Męskiej Wyprawie. Ta podróż to nie tylko zmiana szerokości geograficznych, ale również wyprawa w głąb siebie – w niedostępne struktury osobowości i praca nad własnym charakterem. To każda rozmowa z braćmi, każde szczere spojrzenie o poranku po całonocnej ceremonii, każdy wymieniony uśmiech i wsparcie w pięknej, męskiej energii.

Działo się wiele – trekking na wysokość 4200 m w górach Sierra Nevada, poranne kąpiele w wodospadzie lub rzece, gotowanie wspólnych posiłków na żywym ogniu oraz po prostu nauka innego życia i docenianie go w każdym najmniejszym aspekcie otaczającej nas rzeczywistości.

Dziękuję tutaj Dariuszowi Ślusarczykowi i Tymoteuszowi Niemcowi za mistrzowskie prowadzenie całej grupy i opiekę. Chylę przed Wami czoła, gdyż reprezentujecie wzorce męskości, o jakich powinno się nauczać w szkołach.

Całej reszcie współtowarzyszy dziękuję za piękny czas i mądrość, którą mogłem od Was czerpać. To naprawdę niezwykła wartość – móc znaleźć się w takiej grupie i stać się dla siebie rodziną, przemierzając ten wspaniały kraj.

Podróże z OneRiver.pl to kwintesencja tego, czego nie da się wyrazić słowami, ale można poczuć głęboko w sercu i zobaczyć, kim się naprawdę jest w życiu, które się kreuje.

Wróciłem jeszcze bardziej dumny z tego, kim jestem, co robię i dokąd zmierzam. Poznałem niesamowitych ludzi, którzy na stałe zagościli w moim życiu, ale przede wszystkim – głębiej poznałem samego siebie. Dzięki temu mogę teraz z jeszcze większym zaangażowaniem podążać swoją drogą.

A tak jak wielokrotnie padło podczas tej podróży: „Dużo można by jeszcze o tym… nie powiedzieć.” 😉”

Adam

Męska Wyprawa 2025

„Minęło kilka dni od miesięcznej wyprawy do Amazonii… Chodziło to za mną, odkąd pamiętam – chęć zamieszkania z rdzennymi społecznościami na ich terenie, w sercu Amazonii. Możliwość uczestniczenia w ich codziennym życiu, w harmonii i zgodzie z naturą, z dala od wszechobecnego syfu cywilizacji.

Trudno mi opisać radość i satysfakcję, jaka mi towarzyszy. To była wyprawa, która w dużej mierze zawierała – delikatnie mówiąc – mało „komfortowe” akcenty życia codziennego… Wilgotność i temperatury jak w parniku, insekty, które chcą zjeść żywcem wszystko, co się rusza i oddycha (niektórzy dosadnie się o tym przekonali). Obcowanie na takim terenie to niemały przywilej: łazienka w rzece, spanie w hamakach na łonie natury, przyroda jak z widokówek, odgłosy zwierząt, bujna roślinność, soczyste, świeże owoce, których u nas spróbować nie ma jak, i społeczność ludzi prawdziwie szczęśliwych – cieszących się chwilą obecną. To tylko część wspaniałych doświadczeń.

Głównym celem wyprawy do Wenezueli było wsparcie materialne dla ludu Piaroa oraz dotarcie do góry Autana. Już przed wyjazdem rozpalała moją wyobraźnię. Ogromna skalna formacja wyrastająca z gęstej dżungli… Dla ludu Piaroa wzgórze Autana jest świętą górą. Mitologia Piaroan mówi, że wierzchołek drzewa sięgał tak wysoko jak nieskończoność, a jego gałęzie były pełne owoców, które spadały i dawały życie Amazonii.

Dotarcie tam nie było łatwe, ale po kilku dniach podróży wyłoniła się – piękna, majestatyczna… aż zapierało dech w piersiach. Oglądanie jej z bliska było wzniosłą chwilą. Wyjątkowa była również możliwość uczestniczenia w ich obyczajach i korzystania z praktyk medycyny naturalnej – niezapomniane doświadczenie.

Po stronie kolumbijskiej, na południu, w rejonie Putumayo, czekała cała gama innych doświadczeń – zarówno tych przyrodniczych, jak i tych związanych z medycyną. Gościła nas społeczność ludu Cofan. Dla mnie były to absolutnie nowe przeżycia, których trudno ogarnąć rozumem… (to zostawię dla siebie).

Tereny przy granicy z Ekwadorem, gdzie kilometrami ciągną się plantacje ładnych „krzaczków z zielonymi listkami”, strzeżone przez panów z karabinami, świadczyły, że warto być ostrożnym… 🙂

To była długa, wymagająca podróż przez dwa piękne kraje, która dała mi spełnienie. Dziękuję, Dariu, za możliwość uczestniczenia w tym niezwykłym wydarzeniu. Dziękuję całej ekipie, z którą miałem przyjemność być i Was bliżej poznać.

Adiwua! Aho!”

Krzysztof Salej

Wyprawa Wenezuela–Kolumbia 2024

Magia Realna

„Pytanie: „Czym są dla Ciebie podróże?” było dla mnie zawsze jednym z trudniejszych do odpowiedzenia. Bo czym nie są? Podróż to dla mnie wspaniała manifestacja hermetycznej doktryny o tożsamości przeciwieństw – są wszystkim i niczym zarazem. Wszystkim, bo to dla mnie najbardziej naturalny stan umysłu. Niczym, bo jest tak naturalny, że trudno go sprecyzować.

Wyjeżdżałem gdzieś od dziecka – z rodzicami, do pracy, na projekty etc. – ale podróżować zacząłem dużo później. Dopiero kiedy przestałem oczekiwać i porównywać, a jedynie być, odnajdywać się w nowym kontekście.

Miejsca, kultury i wyrośli z nich ludzie niczego nie muszą – nie muszą być gościnni, uprzejmi, nosić turbanów czy poncho, bezpiecznie jeździć, tańczyć cumbię na ulicach. Nie mają żadnych zobowiązań wobec Ciebie czy mnie. Prosta to sprawa, wydawałoby się – porzucenie oczekiwań – ale za każdym razem, gdy łapałem się na porównywaniu miejsc oraz ludzi z tymi już mi znanymi, byłem bliżej zrozumienia, że niczym nie różnią się one od iluzji.

Z wyprawami OneRiver do Kolumbii taki problem nie zaistnieje – same poradzą sobie z Waszymi oczekiwaniami. Wyprawa OneRiver do Źródeł Kolumbii to podróż do źródeł jej Realizmu Magicznego, którego wcale nie tak łatwo już odnaleźć w Medellín, Bogocie czy Cali.

Z OneRiver odkryjesz, że to, o czym – i czym – pisali Márquez, Borges, Allende, ma swoje korzenie głęboko w ziemi Putumayo, Sierra Nevada czy Tolimy. I że magii tej można doświadczyć w postaci znacznie czystszej, bardziej skondensowanej niż ta literacka.

Z OneRiver będziesz mógł upoić się tą magią, kroczyć po niej i wypełnić nią swoje serce na długo.

Aho!”

Aleksander Kujawa

Wyprawa 2019

„Choć nie chciałam brać udziału w ceremoniach do tej pory, to jednak w tej jednej postanowiłam zaistnieć…

Grzyby nie były tak dosłowne. Zupa ugotowana przez gościnnych Indian była słodka… Poza tym zachęciła mnie przyjaciółka z oddali: „Tego musisz spróbować, będąc tam!” A więc spróbowałam…

Nie bałam się, ponieważ byłam wśród przyjaciół. Brodaty śmiał się i śmiał, patrząc na mnie. Tymczasem nadciągnęła ogromna czerwono-czarna kula z maleńkimi figurkami na wierzchu – przetoczyła się tak blisko mnie, że przez chwilę myślałam, iż mnie zmiażdży… Lecz wiedziałam, że nic mi nie grozi wśród przyjaciół, zaakceptowałam więc przerażającą bliskość kuli.

Tymczasem nadlatywały kolejne – wielokolorowe, błyszczące, bogate. Ich bliskość porażała, więc robiłam uniki. Brodaty śmiał się do rozpuku. Był to jednak przyjazny śmiech. Czułam, że nie jestem sama.

Wstawałam i siadałam, aby powstrzymać kule, które wjeżdżały na moją twarz z boku i po chwili rozpływały się w nocy. Brodaty płakał ze śmiechu. Nagle ogarnął mnie strach przed bliskością kul. Wtedy zrozumiałam, że trzeba palić tytoń – i to zrobiłam. Doznania zmniejszyły się, przyszło uspokojenie.

Po chwili zrozumiałam, że dźwięki nie są niczym innym, lecz geometrycznymi figurami – muzyka wchodziła we mnie ostrosłupami i sześcianami. Było to dla mnie epokowe odkrycie – wreszcie wiem i czuję, że muzyka i matematyka to jedność!

Wtedy usłyszałam, jak Dariusz gra na flecie – ten dźwięk był jak wstążka, która zaczęła mnie wciągać w głębiny piaskowej jaskini, pełnej ciemnożółtych stalagmitów. Muzyka Dariusza, która wcześniej mnie irytowała, teraz prowadziła mnie przez piaskowe korytarze. Rozbrzmiewała cudownie wewnątrz beżowo-białych grot, usianych naturalnymi kolumnami.

Był to labirynt, po którym – jak dziecko – szłam, prowadzona muzyką Dariusza. Podążanie za nią było cudownie przyjemne. Nawet dziś chciałabym tam być!

Wtem znalazłam się w małej, okrągłej komnacie, pośrodku której, na małym piedestale, leżała kolorowa indiańska torba. Muzyka ucichła. Wówczas zrozumiałam, że to moje serce.

„Dlaczego to robicie?!” – krzyczałam (a umiem krzyczeć, więc mój krzyk wypełniał przestrzeń w mojej głowie, bo w rzeczywistości nie byłam w stanie szeptać)… „Dlaczego chwalicie Boga, który zaakceptował wasze wyginięcie?!”

„Ewuniu, uspokój się” – mówili Oni, Miedzianoskórzy, Czarnowłosi, odziani w białe alby z innego świata. – „Tak szybko nie da się nas wymazać…”

„Ale przecież to nie jest wasz Bóg!!!” – wrzeszczałam, nie mogąc wydać z siebie głosu.

„Ewuniu – jest jeden Bóg, nasz, wasz – i On uczy, aby wybaczać. My wybaczyliśmy konkwistadorom. Inaczej nie moglibyśmy dalej żyć. Naucz się wybaczać.”

Wtedy podeszła do mnie Eva – jaguarzyca. Moje alter ego. Czarne, usiane w brązowe cętki, niezależne od nikogo, piękne zwierzę. Usiadła naprzeciw mnie, mrucząc i oblizując wąsy. Wyciągnęłam ręce, aby ją przytulić.

To ja. Dawno o tym zapomniałam. Kocham cię. Głaszczę cię i wdycham zapach twojej wilgotnej sierści. O, jak dobrze cię widzieć i czuć.

„To ja. Czemu chcesz się mnie pozbyć? Czy nie pomagałam ci we wszystkim? Czy nie miażdżyłam jedną łapą twoich wrogów? WHRRRR”

„Tak, pomagałaś mi zawsze, ale teraz muszę iść sama. Dać sobie radę bez ciebie.”

„OK, jak chcesz. Odchodzę.”

I odeszła. Jej piękne, pręgowane ciało wtopiło się w oczerety wokół wioski, gdzie wtedy byliśmy. Nigdy nie będę bardziej samotna! Jej zapach pozostał we mnie na zawsze. Co zrobię bez niej? Czy umiem bez niej żyć?

Tymczasem wzleciałam nad ziemię – wzwyż olbrzymiej góry, ziejącej licznymi paszczami niedostępnych jaskiń. Lecz i tu wrzała ludzka niestrudzoność – powitali mnie Miedzianoskórzy mieszkańcy, marzący o ostatecznym ujarzmieniu wysokości – lataniu. Poklepywali mnie po ramionach, jakbym dokonała czegoś niemożliwego. Jednak ich twarze były smutne.

Odleciałam własnym sumptem, z kolorowym latawcem od moich przyjaciół uczepionym do kostki. „Ewo, wiesz, kto ci zawsze towarzyszy?” – wspominałam ich bajania. „Jesteś siostrą jaguara. Agresja i gniew nadają ci pęd.”

A teraz byłam na atlantyckim wybrzeżu, patrząc, jak kolonizatorzy budują nowe miasto, gwałcąc wszystko. Wślizgnęłam się do kajuty wielmożnych pasażerów hiszpańskiej nawy. Wdarłam się do szafy i moim oczom oraz dłoniom uległy nakrochmalone wcześniej i zwiędłe dziś – pod wpływem wilgoci – białe kryzy, a także niegdyś pierwszej jakości, dziś zaśmierdłe surduty i pantalony.

„Jednak żyjemy i mamy wartość” – krzyczały zaniedbane przez długą podróż odzienia wielmożów. – „Spójrz na nasze zdobienia!”

Moje obojętne dłonie prześlizgiwały się po naszytych perłach, szmaragdach, rubinach. „Nie tego szukam” – krzyknęłam.

Wtedy nagle zleciałam w dół. Szła właśnie procesja. Smagłe twarze, czarne, pobłyskujące granatem włosy wobec białych alb, z ogromnym krzyżem ponad nimi – wznoszącym się jak wyrzut sumienia. Ten kontrast był dla mnie nie do przyjęcia!”

Ewa

Wyprawa, marzec 2019

„Wyprawa to coś wyjątkowego. To tam znalazłem edukację wykraczającą poza wszystkie instytucjonalne szkoły. Ten miesiąc pozwolił mi zbudować siebie od podstaw poprzez eliminowanie rzeczy, które tak naprawdę nie były moje. Napotkani po drodze przewodnicy, wymagające fizycznie przeprawy – wszystko to niosło ze sobą cenną wiedzę.

Najciekawsze były jednak przerwy między aktywnościami – momenty wyciszenia, nicnierobienie. Gdy umysł domagał się rozkojarzenia, ja mogłem zanurzyć się głęboko w siebie. Ten czas pozwolił mi docenić prostotę życia.

Praca z grupą stanowiła niezwykłe wyzwanie. Poszczególne osoby poruszały we mnie struny, z którymi musiałem się zmierzyć i odpowiednio dostroić, by na końcu móc zagrać piękną melodię. W sytuacjach, które nie szły zgodnie z planem, nauczyłem się odpuszczać i dać ponieść prądowi. W końcu rzeka dokładnie wie, dokąd ma płynąć.

To trochę jak wyprawa w kosmos. Rdzenne kultury nie tylko poszerzają perspektywę, ale przenoszą jej cały środek ciężkości w zupełnie inny punkt. Polecam każdemu, kto ma otwarte serce i umysł.”

Marek Zegiel

wyprawa 2018

„Wspomnienie z Kolumbii: stoję na krawędzi wodospadu, około 5–6 metrów nad taflą wody. Serce bije w piersi, bo wiem, że zaraz skoczę, przełamując strach. Zbieram siły i… czas się zatrzymuje. Już jestem w powietrzu. Wspaniali ludzie wokół wspierają mnie przy tej próbie. Zresztą, jak przez cały okres trwania tej przygody, każdy mógł liczyć na pomoc innych.

Wrażenia i nowe wyzwania napływają codziennie, więc nuda człowieka nie dopada. Piękne widoki serwowane przez naturę, osuwające się drogi, zmęczenie, kąpiel w morzu o poranku, nocne śpiewy przy ognisku, sen w hamaku w kurniku, smak nieznanych owoców, kontakt z nowymi ludźmi i ich opowieściami oraz radość z doświadczania tego.

Nagle przebijam taflę wody i zanurzam się w orzeźwieniu. Skoczyłem do wodospadu! Wypływam, a moje serce jest mocne i czuję, że życie smakuje przygodą. I myślę sobie: Kolumbia to świetny kraj!”

Piotr Filipczuk

Wyprawa 2015

Impresje Yage (z cyklu: Neurotyk w Amazonii):
„Wczoraj, drodzy kochani bracia i siostry, byłem tak podniecony, że przez 2 godziny uzdrawiałem czerwoną torebkę wiszącą na ścianie. Martwiło mnie, że się nie rusza”. – Jeden z największych szamanów Yage z doliny Sibundoy, Taita, podsumował na luzie wczorajszą ceremonię. Wszyscy parsknęli śmiechem.

Staliśmy w kręgu, zamykającym ceremonię, nieopodal maloki, czyli dużego, pokrytego strzechą indiańskiego domu, przypominającego parowiec płynący po rzece wybujałej roślinności. Wszyscy czuliśmy się świetnie – niektórzy przeleżeli nocne misterium medycyny, bujając się w hamakach. Inni pisali opowieści yage swoimi wędrówkami po pobliskim lesie.

Przez całą noc szaman bębnił i szumiał Wairą, czyli motorem yage. Podtrzymywał intensywność i harmonię medycyny. Maloka to matka, ul brzęczący od naszych snów, a gdy łączymy się poprzez yage, to zsynchronizowany, prawie telepatyczny umysł kolektywny. Wspólnota. Rodzina. Rój.

Do tego stopnia, że kto zwątpił albo zbyt marudził, został użądlony – na szczęście niegroźnie – przez zamieszkujące malokę dzikie pszczoły. „To bee” – poprzedniej nocy brzęczała pieśń, przypominając, że „być” znaczy, bądź co bądź, robić coś razem, w zgrany sposób. Dla dobra ogółu.

Tak naprawdę nie ma czegoś takiego jak intymność. No chyba, że ktoś idzie w górę strumienia i odnajduje statki kamienne, płaskie jak stoły, które jego – uzupełniony przez słowa yage – umysł odbiera jako „Kamienie z Ganimedesu”. I wtedy opada na ciebie pieśń, pomimo że nie wiesz, jak się śpiewa, i wstydzisz się – samo wychodzi z ciebie pnącze, dźwięk wibruje, wchodzi w amortyzatory, w amory, w połączenie, że jest się ze wszystkim. Teraz. Icaro. Pieśń.

Ale to trochę nielegalne tak łazić po nocy, we wzbogaconym stanie świadomości, po lesie – może już nie dziewiczym, ale wciąż tak rozległym i niezmiernie głębokim, że strach powinien wybić to z głowy. Robaki czy jaguary. Strachy. Ale się nie pojawiają. Babcia Ayahuasca pozwala. Wmawia, że las jest suchy i bezpieczny. Wie się to – skądś – że nic nie grozi. Neuroza znika, rozpuszczona przez medycynę.

Uczysz się, że tak może być, i jak taki stan wygląda. Terapia behawioralna. Najskuteczniejsza ponoć. Stąd wiem, że jeśli potrafisz przekuć każdy koszmar i przywidzenie w element zabawy i widzisz je jako element opowieści, która się dzieje, przestaje to być problemem. „Nie ma nic niewłaściwego” – powiedział mi kiedyś inny szaman, kiedy opowiedziałem mu o samowolnych vision questach, poszukiwaniach wizji i wykraczaniu poza formalny rytuał i poza opiekę bezpośrednią motorniczego – szamana.

Kolumbia jest kołdrą zieleni, poprzebijaną szczytami gór. Drogi wiją się niezmordowanie poprzez lasy. Ale z maloki wraca się wygodnie, choć długo – bo 18 godzin w autobusie z leżankami. I wtedy to piszę. Przyglądam się każdej ceremonii po kolei.”

Sebastian Wolda

Wyprawa 2013

„Ten wyjazd… to wyjątkowy sposób na zapoznanie się z rdzenną kulturą Indian, zamieszkujących rozległe rejony Kolumbii. To również możliwość wglądu we własne wnętrze i odkrycia nieograniczonych możliwości własnego umysłu oraz poznania praw natury, które tworzą wszechświat.

Oprócz aspektów czysto podróżniczych i krajoznawczych, kluczem programu jest uczestnictwo w autentycznych ceremoniach indiańskich. Dzięki nim jest okazja poznania niewyobrażalnych mocy roślin, które są kluczem do zdobywania tajemnej wiedzy, pozwalającej rozwinąć skrzydła, rozwiązać trudne problemy i odmienić swoje życie.”

Filip Ziółkowski

rezydent kolumbijski, pisarz, fotograf, muzyk, profesor Uniwersytetu w Cali – [filipontheroad.com]

„Siedzimy sobie na dworcu miejscowych „pekaesów” w Ibagué – między Armenią a Bogotą. Podróżujemy przez Kolumbię z południa na północ. Czekamy na koleżankę, która wywiezie nas do szałasu, gdzie w nocy, w rezerwacie, spotkam się z duchem San Pedro.

Pojutrze wyruszamy do Medellín, gdzie odbędą się trzy kolejne ceremonie z Babcią. Potem kierujemy się na północ do Cartageny i dalej do Santa Marta, na Wybrzeżu Karaibskim. Tam odbędą się kolejne ceremonie. Nie palę od wyjazdu, a andyjskie powietrze porządnie przewentylowało mi płuca. Moje ciało czuje się 10 lat młodsze, a medycyna Indian tańczy radośnie we mnie, dokręcając dawno poluzowane śrubki.

Wcześniej trafiliśmy do wioseczki San Cipriano, gdzie mieszkają czarni potomkowie dawnych niewolników. Głęboko w puszczy – da się tam dotrzeć jedynie nieczynną linią kolejową, którą sprytni autochtoni zamienili na dżunglo-autostradę dla drezyn motocyklowych. Po jednym torze poruszają się wehikuły, zbite z desek, łożysk i czegoś tam jeszcze, przymocowane do motocykla, którego tylne koło jedzie po torze, napędzając cały pojazd. Technologia i survival…

Przez wioskę przepływa rwąca rzeka, która płynie z gór małymi „wodospadami” i syfonami, do których można skakać z nadbrzeżnych drzew. Idziemy na bosaka kilka kilometrów w górę rzeki. Taszczymy ze sobą wielkie dętki od ciężarówek. Przydadzą się później jako pontony do raftingu. Kilkugodzinny spływ, radość, dżungla, euforia…

Byliśmy już w Andach i nad Pacyfikiem „in the middle of nowhere” – plaże, chałupki z desek oraz gospodarze – kolejni potomkowie niewolników. Tam z kolei dotrzeć można pieszo przez dżunglę 10 km, ale jednak wybieramy łódź. No i taką łodzią to się sunie… jak na surfingu. Tuż przy brzegu zalewa nas fala przypływowa, przelewając się przez łupinkę, porywając sobie na pamiątkę nasze drobne przedmioty. Na szczęście było nas jedenaścioro, zatem szybko wyciągnęliśmy łódkę na brzeg. Tylko suszenia było na dwa dni.

Słoneczko przypieka, cisza, spokój, ognisko na plaży oraz obfitość Natury… Śpimy w miejscowym domku albo w hamakach pod bambusową wiatą na plaży. Kupujemy ryby od miejscowych poławiaczy. Pieczemy je w liściach bananowca na ruszcie, a w nadmorskim gaju czeka na nas dobrze zaopatrzony, darmowy stragan warzywno-owocowy: drzewa limonkowe, kokosy, papaje i wszelkie inne dobra. Sałatka do ryby? Proszę bardzo. Ocean co sześć godzin cofa się o pół kilometra. Ot – przypływy i odpływy.”

Marcel Adamowicz

Wyprawa 2011

„Kolumbia to wspaniały kraj, o którym tu w Europie mamy dość stereotypowe (i raczej negatywne) wyobrażenia. My zobaczyliśmy tam przede wszystkim niesamowitą przyrodę – karaibskie plaże, amazońską dżunglę, wysokie górskie przełęcze, rozpięte nad kilometrowymi przepaściami, i bajkowe krajobrazy, poprzecinane rzekami z uroczymi kaskadami wodospadów.

Posuwając się wzdłuż rzadko uczęszczanych szlaków, spotykaliśmy Indian z różnych plemion. Ich spokój, poczucie jedności z otaczającym światem przyrody i skłonność do uśmiechu miały na nas terapeutyczny wpływ.

Ceremonie z medycyną sprawiły, że ta podróż odbywała się nie tylko w wymiarze fizycznym, ale i duchowym – równie zachwycającym i bogatym w doznania. Nasza wspólna wędrówka prowadziła nas w głąb świata, który jest w nas. W każdym z nas jest bowiem jakaś „Kolumbia”, ze swoją różnorodnością, problemami i zachwycającym pięknem, które można odnaleźć, jeśli tylko bardzo się tego chce…

To była jedna z najpiękniejszych i najciekawszych podróży w moim życiu.”

MONA

Wyprawa 2015

„Kolumbia… Minęło już grubo ponad pół roku od powrotu z tej wyprawy. Zaczynam pisać o mojej przygodzie już po raz któryś z kolei. Każde z poprzednich podejść kończyło się rezygnacją. Dlaczego? Otóż wyprawa do Kolumbii była dla mnie czymś więcej niż tylko podróżą krajo- i kulturoznawczą.

Trwała około miesiąca, a ja mam wrażenie, że na pewnym poziomie to był rok albo i więcej. Czy pojechałabym jeszcze raz? Tego jeszcze nie wiem. Jeśli tak, to myślę, że może za parę lat…

Jak to się stało, że wyjechałam? Wiedziałam, że Darek organizuje takie wyprawy już jakiś czas wcześniej… Wreszcie idea wyjazdu z grupą obcych do tej pory osób, na nieznany ląd – ale za to z ufnością i otwartością na wszystko – wydała mi się naturalną koleją rzeczy, wręcz wewnętrzną potrzebą. Medycyna była dla mnie rzeczą drugorzędną. Nie chciałam niczego planować ani osiągać. Potrzebowałam doświadczać.

Jeśli chodzi o przygotowanie do wyprawy – tu Darek jest ekspertem, choć bez talerza można śmiało się obyć. Dziś myślę, że do listy Dariusowej dla zmarzluchów, takich jak ja, dopisałabym ocieplane getry, takie „na misiu” (złota rada Dagmary, która była wcześniej na takiej wyprawie) i sukienkę – bo to nie wyjazd komandosów, a wielobarwna przygoda. Chętnie podzielę się moją listą.

Dla mnie wyprawa do Kolumbii to:
– spotkania: niezwykle zgrana, różnorodna ekipa, pączkująca nowymi towarzyszami podróży; nasi ziemscy i nieziemscy przewodnicy kolumbijscy; miejscowi – rdzenni, ale już ucywilizowani, i ci wciąż nieskażeni i wierni tradycji; no i ja (jak dobrze się czasem spotkać ze sobą (!) i doświadczyć siebie w tak odmiennej codzienności niż ta poznańska);
– ciekawy, kolorowy kraj: od wilgotnego, zielonego południa po smaganą słońcem północ;
– pierwsze razy: skoki do wody z wysokości, wielkie świętowanie Przebaczenia, przeprawa łodzią w głąb dżungli, specjały kuchni kolumbijskiej, spanie w hamaku na plaży…;
– coś bardzo osobistego, co każdy przywiezie ze sobą i będzie w nim żyło według jego własnego usposobienia – warto to odkryć dla siebie.

Jestem wdzięczna sobie za tę podróż, wdzięczna także tym wszystkim, którzy ją wspierali. Aho!”

Agnieszka Jasińska

Wyprawa luty 2016

A Journey Through Indigenous Colombia to jedno z tych doświadczeń, które staje się dla nas dostępne w momencie, gdy już całym sobą przeczuwamy, że „istnieją rzeczy na tym świecie, jakich nie śniło się naszym filozofom”. Ta podróż jest portalem, który przenosi nas w siebie głębiej niż najciszej odwiedzane pokoje dzieciństwa. Podróż może przerzucić nas na biegnący obok pas autostrady, ślimakiem zbudowanym ze świetlanych marzeń, jeśli tylko sobie na to pozwolimy. „A Journey Through Indigenous Colombia” pozwoliła mi zobaczyć siebie w pełnej szerokości, nagości i cudowności. Wszystkim przyszłym uczestnikom życzę odwagi i ufności. Salud y Buena Pinta!

Hana Muybarbara

Warszawa, Wyprawa 2015

„Już podczas pobytu w Kolumbii czułem znaczącą zmianę we mnie – w sposobie myślenia, wyrażania i definiowania własnych potrzeb. Z początku myślałem, że ta zmiana definiuje się jedynie podczas połączenia z medycyną – w trakcie podróży diametralnie zmienił się nasz dialog, wizje, odczucia czy postrzeganie samego siebie w przestrzeni zrozumienia. Nie sądziłem jednak, że tak samo zmienia się moje trzeźwe ja – co dopiero dostrzegłem po powrocie. Tak jakby mój umysł połączył w całość te dwa odmienne stany świadomości i przebywał w nich teraz jednocześnie, przez cały czas.

Mam dużą trudność w zdefiniowaniu różnic, jakie we mnie zaszły – mam wrażenie, że odrodziłem się na nowo i ponownie uczę się zasad, jakie panują w tej społeczności. Towarzyszy temu też pewne uczucie lęku, wynikające pewnie z utraty połączenia z moim poprzednim ja. Z jednej strony w dalszym ciągu jestem przecież tą samą osobą, z drugiej intensywność podróży i długi czas, jaki był mi dany na kontakt z medycyną, sprawiły definitywną zmianę w rozumieniu i postrzeganiu otoczenia i świata.

Jestem spokojem, ciszą i zrozumieniem. Zniknął niewidzialny szum, jaki miałem w głowie. Szum, który nie manifestuje się jako myśli, ale który cały czas podświadomie zajmuje nasz umysł. Bardzo trudno jest też wpłynąć innym na mój stan, jakbym posiadał niewidzialną tarczę. Inaczej widzę i postrzegam.

Czuję też, że w znacznym stopniu udało mi się odnaleźć to, po co do Kolumbii przyjechałem – wewnętrzną odwagę. Czuję się silny, pełny, o wiele większy i potężniejszy – ale nie ze względu na ego – raczej poprzez siłę woli i zrozumienia. Na pewno nie jest to koniec podróży, wolę myśleć, że to dopiero początek pięknej przygody.

Nie udałoby się to w żadnym wypadku, gdyby nie tak wymagający sprawdzian, jaki z Tobą przeżyliśmy. Jedna–dwie noce z medycyną nie potrafią nawet w najmniejszym stopniu oddać tego, co jest w stanie sprawić miesiąc ciągłej pracy. Przyszłość zapowiada się fascynująco.”

Konrad Grzybowski

Wyprawa 2019

„Zwięzłe. Potężne. Podnoszące na duchu – zobaczenie mojego własnego kraju oczami Polaków w tym wspaniałym, wspólnym doświadczeniu prawdy i medycyny. Zapominając o powadze życia w Nowym Jorku przez większość mojego życia, ten retreat naprawdę przywrócił mi skupienie potrzebne do bardziej szczerego życia w relacjach z rodziną, przyjaciółmi i ziemią. Dzięki, bro Darek!”

Juan Orozco

NYC – Wyprawa 2013

I traveled with Darius to the Putumayo region of Colombia in the spring of 2012. He took care of my stay at the shaman’s house. In order to experience various ceremonies, we traveled to different jungles and remote places such as La Paya. Darius has wonderful connections with local people. His fluency in Spanish and warm personality enhanced our adventurous experience and allowed me to experience various ways of working with the sacred medicine. Darius is a great guide. I would highly recommend him to anyone interested in visiting Colombia, experiencing medicine, and beyond.

Dina Turetzky

Wyprawa indywidualna

„Możemy stroić się w najdroższe sukienki i naszyjniki, ale i tak najpiękniejsi będziemy skąpani w promieniach słońca, boso roztańczeni z ziemią, do muzyki lasu. Dziękuję za wiatr w moich włosach, przypominający mi o oddechu z głębi piersi, dający mi przestrzeń, w której zawiera się wszystko: moja samotność, cisza, spokój. Dziękuję za każdą kroplę wody na mojej skórze i na ustach. Ze wzruszeniem dziękuję za dłoń drugiego człowieka, którą tyle razy odepchnęłam ze strachu, mimo to ten człowiek nadal ją do mnie wyciągał. Dziękuję za ziemię pod moimi stopami, która zawsze była, jest i będzie najwspanialszym wsparciem, ale zrozumiałam to dopiero wtedy, gdy byłam gotowa naprawdę na niej stanąć. Dziękuję za moje życie, które chcę przeżyć najpiękniej, jak potrafię, a tajemnicę jutra przyjmować z akceptacją i zrozumieniem. Ta wyprawa była niesamowitym, wielowymiarowym, niezwykle trudnym, a zarazem pięknym doświadczeniem. Była to podróż w głąb jednego żyjącego organizmu, jakim wszyscy jesteśmy.”

Monika Nowakowska

Wyprawa marzec 2019

„Miesięczna wyprawa do Kolumbii… Gdy znajomi pytali mnie, jak było, używałam dwóch słów: spiritual and rough. Przygoda, zaprojektowana tak, by zaprowadzić nas na krawędź… i wyrwać ze strefy komfortu, porywała z upływem zdarzeń, zmian, emocji.

Będąc „heartbroken and mind broken”, pojechałam tam z wieloma pytaniami i z prośbą o ukojenie, z zaufaniem i bez strachu oraz z ogromnym pragnieniem poznania tej części świata, a także z podejściem „nie mam nic do stracenia”. Byłam jednym z najmłodszych uczestników i byłam też najmniej wtajemniczona w duchowość ze wszystkich.

Pokazano mi inne pojmowanie życia: odpuszczanie, ofiarowanie swoich niedostatków i niewygód dla intencji, z którą przyjechałam, akceptację, zaprzestanie wewnętrznej walki. To, że jest brudno, zimno, że jestem zmęczona i śpiąca, że coś mnie pogryzło, że coś się zniszczyło albo zgubiło, że jest, jak jest – w tym wszystkim jest cel. Ani przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, by zdezerterować.

Dostałam bardzo niewiele odpowiedzi. Myślałam: wracam z plecakiem brudnych ciuchów i 4 kg mniej siebie, zdjęciami pięknych miejsc, przeżyciami, zawartą przyjaźnią i spokojem – to dużo, ale gdzie te odpowiedzi? Dziś widzę, że to spokój, a tego właśnie potrzebowałam najbardziej. Reszta – w swoim czasie!

Piszę to długo po wyprawie, potrzebna mi była szersza perspektywa. Intensywność tamtych zdarzeń nie pozwalała mi procesować na bieżąco. Dużo elementów ułożyło się w zrozumiałą całość dopiero, gdy zasiadłam w ciszy i w swojej tylko obecności.

Darek… to dla mnie Tarzan. Wciąż z rapé w nosie i mambé w buzi… Organizator, opiekun, przewodnik, psycholog, tłumacz, niańka, pielęgniarz, ale to, co w nim najlepsze, to gadane… Jest jak guru. Ale to przede wszystkim człowiek ogromnego potencjału, z misją. Złościłam się na niego czasem, ale też… popłakaliśmy się razem kilka razy.

Wyprawa była intensywna, trochę chaotyczna i „niedoorganizowana” (w końcu ogarnia to jeden człowiek!). Jednak po powrocie nie mogłam sobie znaleźć miejsca, tęskniłam za tym oderwaniem… Chciałabym doświadczać tego częściej… Aho!”

Ewa Wilińska

Wyprawa styczeń 2019

„Po miesięcznej podróży przez Kolumbię z ONE RIVER nadal wiem o Kolumbii bardzo niewiele. Jednak bycie ciągle w drodze, bo tak przebiegała ta wyprawa, pozwoliło mi ukołysać siebie samą w rytmie dżungli, rzek i dzikich gór Sierra Nevada.

Każda prawdziwa podróż odbywa się najpierw do wnętrza. Dopiero potem można poznawać rdzenne kultury Indian i nasłuchiwać odgłosów dżungli. Darek podróżuje zwykle na 399%, więc założył, że program na 200% będzie dla uczestników w sam raz.

Pamiętam szczególnie jeden dzień: zalegamy w fajnej knajpce w miasteczku portowym Leticia. Planu brak. Dopiero wieczorem miał być jakiś „lajtowy” spacer przez dżunglę do Maloki Taity Williama z Peru na kolejną ceremonię.

Zapada zmrok, odpalamy czołówki i z hamakami na plecach ruszamy do Maloki. Ścieżka przez dżunglę nagle się urywa i dalej trzeba iść przez bagna. Jedyna dostępna droga prowadzi przez przerzucone przez bagna, kołyszące się deski. Jakoś idzie, ale kolana się trzęsą całą drogę.

W głowie mam obraz, że już nigdy nie wrócę z tych bagien i pożre mnie ogromny wąż. Tak się kończy „lajtowy” spacer przez dżunglę.

Przez cały miesiąc, z wyjątkiem roztańczonej Santa Marta, trzymamy się tego, co w Kolumbii jest ukryte dla przeciętnego turysty. Żeby zobaczyć wodospady, przenocować na pięknej karaibskiej plaży, stanąć pod magicznym drzewem czy dotknąć kamieni potomków cywilizacji Tayrona, wszędzie trzeba dojść.

Najbardziej wymagające były jednak tajemnicze góry Sierra Nevada. Przez tropikalny las, las deszczowy, aż do surowego, prawie księżycowego krajobrazu gór, powyżej 4200 m n.p.m. Góry to terytorium Indian, którzy noszą się dumnie na biało i żyją w odseparowaniu od cywilizacji. Wierzą, że mają mistyczną moc i strzegą swoich świętych jezior, ukrytych w górach.

Myślę, że moja droga jeszcze kiedyś skrzyżuje się z tym tajemniczym, surowym plemieniem.

Dziękuję ONE RIVER i całej grupie za doświadczenie wspólnego podróżowania. Zabieram wizje Yage i tę cenną podróż do własnej rzeki i płynę dalej.”

Ewa Murach

Wyprawa styczeń 2019

„Wyjazd z Darkiem do Kolumbii kilka lat temu był jednym z absolutnych „TOP 10” wydarzeń w moim życiu, wliczając moje narodziny, miłość, studia, największy sukces zawodowy itp. Nie przesadzam. Mam 40 lat i sporo ciekawych rzeczy w życiu robiłam, ale ten wyjazd to było TO… W Kolumbii byłam 3 razy w życiu, wyjazd z D. był dla mnie drugim takim wyjazdem. Pierwszy, jakieś 12 lat temu, polegał na objechaniu całej Kolumbii w typowym backpackerskim stylu, jak z przewodnika „Lonely Planet” – z przyjaciółmi, wytrawnymi podróżnikami, którym z całej planety zostały do objechania pojedyncze kraje.

Pamiętam z tego wyjazdu może 2–3 migawki z jakichś latynoskich miasteczek, jedno zahipnotyzowanie mojego chłopaka (to pamiętałabym nawet z Pcimia Dolnego) oraz jeżdżenie po kraju, po którym jeszcze relatywnie niedawno nie dało się za bardzo jeździć z powodu wojny domowej. I tyle.

Wyjazd z Darkiem i jego grupą to było coś ZUPEŁNIE INNEGO. To był (i znowu nie przesadzam) KOSMOS. Trafiłam tam przypadkiem (o ile wierzy się w przypadki). Nie wgłębiałam się nawet za bardzo, w jakich to ceremoniach będziemy brali udział. Zazwyczaj nie wnikam „na zaś” w takie sprawy. Po prostu przyjaciółka poprosiła mnie, żebym z nią pojechała. Pożyczyła mi połowę kasy na koszty. Kupiłam plecak, buty, karimatę, śpiwór i pojechałam.

Najpierw wylądowaliśmy w dżungli, a konkretnie w lesie deszczowym… No i to jest moc!!! Pierwsze ceremonie tam były WOOOW! WOOOOOW!! To były genialne lekcje centralnie u źródła. Dżungla, muzyka, ogień, maloka, medycyna, gospodarze, rzeka, szałas potu, muzyka, hamaki i tworząca się więź w naszej grupie… Z tego mogłaby powstać niezła książka. Jedna osoba nie zdzierżyła tego raju i wyjechała.

Potem rozpoczęliśmy przemieszczanie się po całym kraju na północ. Poznawaliśmy kolejnych mieszkańców, mieliśmy kolejne przygody i kolejne wyzwania. To byłaby druga książka.

Na mnie ogromne wrażenie zrobił kontakt z Indianami, a zwłaszcza z Indianami w górach Santa Marta. Wszystkie one były dla mnie wstrząsającymi doznaniami. Po raz pierwszy w życiu spotkałam ludzi, którzy śmiało mogli nazywać się moimi „Starszymi Braćmi”. Ich charyzma, praktycznie zerowe oddziaływanie na środowisko, kultura i sposób życia były niewiarygodnie cudowne i godne podziwu. Ani za pierwszym, ani za trzecim pobytem w Kolumbii (a trzeci trwał pół roku) praktycznie nie miałam z nimi kontaktu. Tylko doświadczenie podczas wyprawy z Darkiem pozwoliło mi na tę – powtórzę się – cudowną przygodę kontaktu z Nimi.

Byłam też dwa lata temu w gościnie u Indian w Peru, ale to też był bardziej „turystyczny” i nie tak głęboki pobyt. Nie wiem, jak Darek tego dokonał, ale sposób podróżowania, jaki nam zorganizował, pozwolił nam wtopić się w otoczenie, wsiąknąć, nasiąknąć, uzyskać szansę na prawdziwy kontakt i lekcję – inspirację do stania się lepszą osobą.

Dla mnie to chyba najdonioślejsze, najbardziej wstrząsające doznanie tego wyjazdu. Z kilkoma osobami w grupie zadzierzgnęłam prawdziwą przyjaźń. Opiekowaliśmy się sobą nawzajem (np. koleżanką w ciąży, a ona nami), jeden ze znajomych stał się dla mnie prawdziwym guru życiowym, który w znaczący sposób wpłynął na moje życie.

Pluskaliśmy się w gorących źródłach i strumieniach, przeżyliśmy trzęsienie ziemi i spowodowany nim pożar. Podróżowaliśmy w kosmos, przeszłość, nieskończoność i pomiędzy atomy. Kąpaliśmy się w jeziorach swoich osobowości. Walczyliśmy z demonami i zaprzyjaźnialiśmy się z wodą, 8 wiatrem oraz roślinnymi Nauczycielami. Piszę ten tekst prosto z serca.

Nie chce mi się tworzyć fajnych zdań czy opisywać szczegółów – przepraszam. Żadne z moich słów nie oddadzą bowiem DOZNANIA ŻYCIA, jakiego tam doświadczyłam. Ach, a ta osoba, która od nas wyjechała, wróciła na sam koniec. Więc była jeszcze akcja jak z Biblii o synu marnotrawnym. I było jeszcze sto innych, podobnych akcji.”

Ela Solanowska

Wyprawa 2013

„Gdybym wiedział, na co narażam się jadąc na wyprawę do Kolumbii, pewnie nigdy bym się nie zdecydował. Moja strefa komfortu była solidnie określona i wszelka próba jej przekroczenia wydawałaby mi się jakimś nieuzasadnionym atakiem na własną tożsamość i poczucie własnej wartości. Muszę dodać, że byłem dopiero/już dwa lata po zakończeniu chemio i radioterapii. Jednak stało się. Wyruszyłem.

Są ludzie, którzy nie czują się dobrze, gdy nie mają szczegółowego planu, dzień po dniu, godzina po godzinie. Muszą przygotować się na spotkanie z przyszłością. Nie chcą być zaskoczeni, bo nadchodzące wydarzenia mogą wyrwać się im spod kontroli. Dla innych przyszłość jawi się, jako proces, nie do końca przewidywalny. Żywioł, który wlewa się w teraźniejszość, czasami obracając w pył wszelkie oczekiwania i formy, w których chciałoby się go zatrzymać. Wyzwanie obnażające, kim się jest. Bez mniemań i wyobrażeń. Nieważne, co nas spotyka, ważne jest, jak na to reagujemy. Nie mówię tu o rutynie dnia codziennego, pracy czy profesji, mówię o podróży, wyprawie i wyjeździe z miejsca zamieszkania. Ja jestem kimś pomiędzy. Nie lubię, gdy życie wymyka mi się spod kontroli – wiem coś o tym – jednak wolę szkic od planu. I nawet z takim swobodnym podejściem do przygody, gdybym wiedział, na co się wystawiam i z jakimi sytuacjami będę musiał się zmierzyć – nie zdecydowałbym się na tę wyprawę. I gdyby tak się stało, byłaby to jedna z głupszych decyzji, jakie podjąłem i jakie jeszcze pewnie podejmę w swoim życiu. Nie żałowałbym jej, no bo jak można żałować czegoś, czego wartości się nie poznało.

Co bym stracił, gdybym nie pojechał? Nie doświadczyłbym siebie w nowych, wyjątkowych, ale i daleko wykraczających poza moje poczucie komfortu i tożsamości sytuacjach. Nie dowiedziałbym się, gdzie są moje granice wytrzymałości fizycznej i psychicznej, jak głęboki noszę w sobie strach i jak daleko sięga moja odwaga. Nie pozbyłbym się kilku schematów, które ograniczały moje rozumienie i współodczuwanie świata. Nie poznałbym nowych, fantastycznych ludzi, często tak różnych ode mnie, ale podążających w tym samym kierunku. Nie usłyszałbym pięknych, przejmujących pieśni, które wydobywały mnie z głębi chaosu, obłędu, abym mógł spojrzeć w niebo pełne lśniących, jak najczystsze diamenty, gwiazd. Zapomniałem już, jak jest ich dużo. Nie zgubiłbym się w dżungli, z której wyprowadziła mnie intuicja przyjaciela, a nie GPS. Nie pływałbym w stawie z gorąca wulkaniczną wodą, aby potem zasnąć w namiocie przy temperaturze na zewnątrz -1C. Nie przeszedłbym w ciągu dwóch dni, z obciążeniem, ponad 26 kilometrów na wysokości między 3500 a 4000 metrów, walcząc z wyczerpaniem i utrzymując najwyższą koncentrację, aby nogi nie usunęły się z gładkich kamieni. Nie spotkałbym jadącego na osiołku gauczo w skórzanym kapeluszu, któremu z cholewy wysokich butów wystawał staroświecki colt. Człowiek ten uśmiechał się szeroko do mnie i zaproponował wodę. Nie leżałbym na kamienistym dnie rzeki, spłukując z siebie uniesienia i dotkliwe upadki nocnej ceremonii. Nie nauczyłbym się, że nie wchodzi się do morza, gdy na plaży widnieje napis „Playa Brava”. Nie przekroczyłbym granic swojego tchórzostwa, aby doświadczyć ryzyka poświęcenia. Czułem, że docieram do sedna swojego człowieczeństwa, odzierany z iluzji fizycznych oraz mentalnych blokad. Szczególnie ważne w moim przypadku było sprawdzenie kondycji ciała po przebytej chorobie. Uświadomiłem sobie wyraźnie, jak silny jestem oraz ile energii drzemie we mnie.

Wyprawa była dla mnie także podróżą przez kraj i uczestnictwem w lokalnych świętach i obrzędach. Poganiałem się z „lokalesami” i zrobiłem kilka zdjęć podczas „Carnaval de Negros y Blancos” w Sibudoy. Poznałem kilku „Taitów” oraz medycyny – i te leczące ducha, jak i te eliminujące zwykłe zapalenie zatok. Wyprawa była również wniknięciem w przyrodę, czasami tak podobną do tej, w której żyję na co dzień, a często tak obcą, zachwycającą swoją egzotyką, bezmiarem i pierwotnością. Drgałem, wibrowałem jak cząstka nieskończonej fali, wsłuchując się w głosy nocy, daleko od wszelkich ludzkich siedzib. Pewne procesy, jakie rozpoczęły się wtedy, trwają do dziś. Nie wiem, dokąd mnie zaprowadzą, lecz mam nadzieję, że w takie miejsca, w jakich miałem szczęście przebywać podczas tamtej wyprawy.”

Adam Sidorkiewicz

Wyprawa 2016

„A Journey Through Indigenous Columbia, to jedno z tych doświadczeń, które staje się dla nas dostępne w momencie, gdy już całym sobą przeczuwamy, że „istnieją rzeczy na tym świecie, jakie nie śniły się naszym filozofom”. Ta podróż jest portalem, który przenosi nas w siebie głębiej, niż najciszej odwiedzane pokoje dzieciństwa. Podróż może przerzucić nas na biegnący obok pas autostrady, ślimakiem zbudowanym ze świetlanych marzeń, jeśli tylko sobie na to pozwolimy. „Journey Through Indigenous Columbia” pozwoliła mi zobaczyć siebie w pełnej szerokości, nagości i cudowności. Wszystkim przyszłym uczestnikom życzę odwagi i ufności. Salud y Buena Pinta!”

Hana Muybarbara

Wyprawa 2015

„Taka wyprawa do Kolumbii to podróż do wnętrza siebie – czasem poprzez obszary, które wolelibyśmy ominąć. Wyruszając z bardzo trudnymi pytaniami, wątpiłem w możliwość znalezienia na nie odpowiedzi, a jednak wróciłem z ich pełnym zestawem. Dzień po dniu, przygoda zdziera z uczestników patynę przyzwyczajeń i iluzji. Surowość przyrody, brak komfortu, długie wędrówki, deprywacja snu i inne czynniki pozwalają na wzrost siły woli do zaskakujących rozmiarów. Stale obecna jest mądrość natury: majestat gór, żywotność dżungli, potęga oceanu. Spotkałem w Kolumbii wielu ludzi o pięknym spojrzeniu, przez które widać Duszę. Przyszedł dzień, gdy popatrzyłem w lustro, żeby zorientować się, że dostrzegam i Swoją.”

Aleksander Lykan

Wyprawa, styczeń 2016

„Wyjazd do Kolumbii. Teraz moje życie dzieli się na „przed” i „po”. Przed wyjazdem moje życie było naprawdę żałosne. Nie widziałem w nim większego sensu i celu, czułem tylko, że muszę coś ze sobą i ze swoim życiem zrobić, ponieważ z każdym dniem stawało się ono coraz bardziej nie do zniesienia. Wtedy „przypadkiem” trafiłem na informację od Darka, dotyczącą wyjazdu do Kolumbii i od razu wiedziałem, że to jest to, czego potrzebuję. Następnie wykonałem na szybko telefon do niego – wystarczyło parę zdań i już byłem pewny, że to jest właściwy Gość na przewodnika wyprawy, a później okazało się też, że został on w pewnym sensie moim przewodnikiem życiowym. Przeżycia, wglądy w siebie, zrozumienie – wszystko, czego doświadczyłem podczas pobytu w Kolumbii, z niczym nie da się porównać. To była prawdziwa transformacja, przemiana na poziomie co najmniej DNA. To było oświecenie!”

Leszek Włodarski

Wyprawa 2015

„W kilku słowach mogę powiedzieć o tej wyprawie, że jej ekstremalność przerosła moje oczekiwania. Radykalna, momentami kontrowersyjna i ciężka do przełknięcia. Warto jednak zaufać, aby móc w pełni skorzystać z dobrodziejstw, jakie nam oferuje: przekraczanie własnych słabości i kontakt z różnymi siłami, występującymi w naturze i w nas samych. Roślinność, widoki na góry, dżunglę i miasta oraz całe spektrum egzotyki nadaje ekstremalnym warunkom ciekawego wymiaru, gdzie nagle wszystko zaczyna być możliwe. Chwile zwątpienia, ciężkie procesy swoje, jak i innych w grupie, konfrontacje z przeróżnymi trudnościami natury zarówno fizycznej, jak i psychicznej potrafią mocno zahartować. Warto zaufać, w pełni poddać się kolumbijskim siłom i zanurkować w mądrość przodków, po to, by potem wynurzyć się z podniesioną głową, otwartym sercem i nadludzką mocą.”

Maria Weissbein

Wyprawa, styczeń 2016

„Jak dostałam zaproszenie na wyjazd do Kolumbii, siedziałam wtedy w biurze na twardym krześle, przerzucając tonę papierów. Powiedziałam sobie: czemu nie? – jest grupa, a ja jestem spragniona przygód i odpoczynku. Kilka tygodni później stałam już na lotnisku w Bogocie. Poczułam wtedy totalny odlot. Był to dla mnie początek niesamowitej przygody, podczas której poznałam cudownych ludzi. Razem zwiedzaliśmy Kolumbię – od górskich wspinaczek, przez lasy Amazonii, i gorące źródła, po barwne i gościnne miasta, takie jak Cali, stolica salsy, czy górzyste Medellin, z kolejkami linowymi. Byliśmy też w zakątkach, gdzie transport lądowy praktycznie nie istnieje, na rozległych i białych plażach regionu Choco. Dzięki zaproszeniu od cudownego i ciepłego człowieka – Taity Floro – byłam także w stanie odbyć podróż w głąb siebie i odnaleźć spokój, satysfakcję i szczęście w życiu codziennym. Otworzyły się moje horyzonty oraz percepcja tego, co mnie otacza. Odkryłam w sobie umiejętność, jak żyć w zgodzie ze sobą, bez trosk i wymówek. To była dla mnie przygoda życia, skok w nieznane i przyznam, że wypadła niesamowicie.”

Marta Lukomska, Los Angeles

Wyprawa 2011

„Wyjazd do Kolumbii okazał się jednym z ważniejszych wydarzeń w moim życiu. Ceremonie, które dane mi było przeżyć, były prowadzone przez szamanów, od których biła pasja, doświadczenie i zaangażowanie. Chociaż doświadczenia te często były dla mnie niełatwe, czułem, że jestem w dobrych rękach. Pomimo kilku uciążliwie upalnych, długich dni bardzo się zżyliśmy z resztą uczestników wyprawy.”

Kamil Sarna

Wyprawa 2013

„Wyjazd do Kolumbii był o tyle niesamowity, że to był mój pierwszy wyjazd tak daleko i w sumie na całkiem spory kawał czasu. Samą Kolumbię wspominam, jako pełną muzyki i zabawy, niesamowitych miejsc, serdecznych ludzi, żyjących każdym dniem, długich tras przemierzanych czymkolwiek, się dało, podczas których, wpatrywałem się w tak silnie nasycone barwami krajobrazy. Pamiętam też dobrze, Darku, jak wkładając całe serce, przybliżałeś nam ten magiczny kawałek ziemi…”

Bartek Broda

Wyprawa 2011

„Moja podróż trwa dalej. To, co przywiozłem z Kolumbii, dochodzi do mojej świadomości. Teraz wiem, że droga, która została mi pokazana, jest właściwa. Wiem również, że mam w sobie wszystko, co Wszechświat złożył we mnie. Dziwna to świadomość, bo to tak, jakby się otworzyły przede mną nowe drzwi, pokazując mi przestrzeń. Dziękuje Ci przyjacielu, nauczycielu, czarodzieju! Uruchamiasz w ludziach wspaniałe procesy.”

Bogdan Bałkowski

Wyprawa 2018

„Podróż do Kolumbii, w którą wyruszyłem, wydawała mi się być próbą odkrycia samego siebie, przekroczenia ograniczeń i uwarunkowań, zmierzenia się z nowymi doświadczeniami. Po powrocie towarzyszyło mi odczucie niemożności odnalezienia się w rzeczywistości, tak jakbym wcale nie powrócił w swej istocie. Wydawało mi się, że niczego nie odkryłem, nie przekroczyłem, a jednak w jakiś cudowny sposób pozostaję w podróży najcudniejszej z możliwych, podróży misterium życia. Najistotniejszy cud wydarzył się sam z siebie. Wdzięczność to uczucie, które najbardziej oddaje mój stan. Wdzięczność wobec magii istnienia, wdzięczność wobec wszystkich, z którymi dzieliłem tę podróż. Aho!”

Bogdan Waszut

Wyprawa 2016

„Mimo, że moja podróż do Kolumbii z Darkiem odbyła się dobre cztery lata temu, to ta przygoda dla mnie nadal pozostaje jedną z ważniejszych sił, które stworzyły mnie takiego, jakim teraz jestem. Gdybym miał cofnąć czas, nie zawahałbym się nawet przez chwilę przed dokonaniem tej samej decyzji. Mimo, że trochę już podróżowałem po świecie, to do dnia dzisiejszego wyprawa ta jest u mnie na pierwszym miejscu w kategorii „podróż życia”.

Filip Sikora

Wyprawa 2011

„Możliwość zasmakowania innej kultury jest bezcennym przeżyciem nawet przez kilka tygodni. Wyjazd okazał się nie tylko dla mnie, początkiem zmian na lepsze…”

Kasia Kowalska

Wyprawa 2015

"Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat."

Name Surname

Position, Company name

"Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat."

Name Surname

Position, Company name

Nasze ostatnie wpisy

Premiera filmu - "Patrzec, Słuchać, Być" - Meska Wyprawa do Kolumbii 2025

Na pierwszy rzut oka wydaje się to zwyczajna ekspedycja. Grupa mężczyzn z Europy przemierza kolumbijskie góry, zanurza się w wodospadach, odwiedza rdzenne społeczności, gotuje na ogniu i zasypia pod rozległym niebem. Ale gdy przyjrzeć się uważniej, widać, że ta podróż to coś więcej niż trekking czy zwiedzanie. To przemiana umysłu, serca i ducha.

Yawanawá: starożytne dziedzictwo w sercu Amazonii

Pośród gęstwin amazońskiego lasu deszczowego Brazylii, wzdłuż spokojnej rzeki Gregório, żyje lud Yawanawá. Od setek lat ta rdzenna społeczność funkcjonuje w myśl przekazywanych z pokolenia na pokolenie wartości, takich jak jedność i wspólnota.

Czy rapé równoważy czakry?

Patrząc na rdzenne podejście do tematu rapé, można zauważyć, jak znacząco różni się ono w porównaniu do użytkowników wywodzących się ze współczesnego, “zachodniego świata”. Wielokrotnie zderzaliśmy się z opiniami, które nie mają nic wspólnego z przekazem tradycyjnym. Celem rozjaśnienia sytuacji, skierowaliśmy bezpośrednie zapytania do ludzi medycyny, wytwarzających rapé.

Garść historii i informacje o kolejnych wyprawach

W Ameryce Południowej wciąż wiele jest do odkrycia. Bądź na bieżąco z organizowanymi przez nas wyprawami i udaj się w podróż z nurtem Jednej Rzeki.

Klikając przycisk "Zapisz się", potwierdzasz, że zgadzasz się z naszym Regulaminem.
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.